My kobiety.Nasze potrzeby

Popularne posty

czwartek, 28 stycznia 2016

Owwoce Goji- zanim zjesz musisz wiedziec!!!

Slyszalam bardzo duzo dobrego na temat rych rodzynek.


Dzis kiedy zaczelam szukac informacjii na ich temat odkrylam ze wiele przedsiembiorstw robi pieniadze na oszustwie konsumentow i zamiast zamiescic informacje o pochodzeniu
 i szczegolowej nazwie co znajduje sie w opakowaniu to sprzedaja nam to co im sie oplaca, nie zawsze dla nas najlepsze.

Sa dwa rodzaje jagod Goji:

KOLCOWÓJ CHIŃSKI – Lycium chinense (z chiń.: 枸杞 pinyin: gǒuqǐ) –
który pochodzi z obszarów południowych, a jego owoce (czerwone jagody o długości do 2 cm)
w tradycyjnej medycynie chińskiej są ważnym lekiem stosowanym jako środek pobudzający,
zwiększający wytrzymałość, osłaniający wątrobę i poprawiający wzrok.
jak również:
KOLCOWÓJ POSPOLITY (in. szkarłatny) – Lycium barbarum (z chiń.:寧夏枸杞 pinyin: níngxià gǒuqǐ)
który uprawiany jest na północy (przede wszystkim w Autonomicznym Regionie Ningxia Hui,
który jest jednym z najuboższych i najbardziej zanieczyszczonych obszarów Chin),
jego owoce są niemal identyczne (czerwone podłużne jagody o długości do 2 cm),
ale cała roślina w klasyfikacjach botanicznych jest określana jako trująca, a szczególnie jej mało dojrzałe owoce.
Przypadki zatrucia przypominają zatrucie atropiną i solaniną. Opisane są w literaturze śmiertelne zatrucia u cieląt i owiec,
zatrucia zdarzają się też u dzieci i młodzieży. U zatrutych zwierząt stwierdza się porażenie układu nerwowego,
paraliż mięśni i zaburzenia w funkcji przewodu pokarmowego.
Badania na zawartość atropiny w owocach kolcowoju prowadzone w Tajlandii i Chinach wykazały zmienną zawartość alkaloidu,
nie przekraczającą wszakże 19 ppb, co jest stężeniem dalekim od toksycznego.
      skażenie powietrza i żywności w Chinach jest alarmujące –
      do tego stopnia, że naukowcy z Uniwersytetu w Tianjinie opracowali domowy test      pozwalający przeciętnemu konsumentowi wykryć ponad 60 rodzajów trucizn występujących      w powszechnie dostępnych produktach żywnościowych.
      
      tuż nad najbardziej zanieczyszczoną Żółtą Rzeką, której 33% wód według badań z 2007 roku klasyfikuje się         poniżej “poziomu 5”      jako niezdatna do picia oraz nienadająca się dla rolnictwa i rybołówstwa.

Do przemysłowej hodowli “jagód goji” w Chinach
wykorzystuje się nie Lycium chinense, ale odporniejsze na klimat i większe krzewy Lycium barbarum,
których owoce są tak delikatne, że muszą być strząsane z krzewów, aby ich nie uszkodzic podczas zbiorów.
niestety same owoce kolcowoju pospolitego są podatne na atak owadów i szkodników,
dlatego na plantacjach cudownej “goji berry” używa się ton insektobojczych pestycydów
(w tym fenwaleratu, cypermetryny i acetamipryd) oraz środków grzybobójczych (np. triadimenol i izoprotiolan).
oczywiście chińskie standardy przemysłowe i zdrowotne dopuszczają używanie tych substancji
i zezwalają na wysoki poziom “pozostałości” tych trucizn w owocach przeznaczonych do spożycia,
ale już amerykański departament rolnictwa USDA nie dopuszcza jagód goji z niektórych plantacji do obrotu na terytorium USA.
niestety polscy dystrybutorzy jagód goji nie podają na opakowaniach informacji o tym,
z jakiej dokładnie rośliny pochodzą suszone owoce. nie załączają żadnych certyfikatów o “organicznych plantacjach”.
nie informują także, jakie dokładnie substancje chemiczne zawarte są w cudownych jagodach;
nie podają również żadnych ostrzeżeń odnośnie zalecanej ilości spożywanych owoców,
ograniczeniach wiekowych i zdrowotnych oraz ewentualnych objawach ubocznych.
nam – konsumentom – należałaby się bardziej rzetelna informacja,
z czym tak naprawdę mamy do czynienia w ramach tej ogólnej histerii na cudotwórstwo jagód goji?!

 http://zazie.com.pl/2013/07/jagody-goji-drogie-sliczne-i-toksyczne/

Gdzie tak na prawdę możemy znaleźć goji?

Można pytać w sklepach ze zdrową żywnością, gdzie goji kosztuje majątek, ale nie będzie łatwo uzyskać odpowiedź, bo raz, że faktycznie sprzedawca może tego nie wiedzieć, a dwa, że jakby wiedział, to być może zechciał by się jednak rozminąć z prawdą, bo goji z łatwością rośnie prawie na całym świecie, chociaż faktycznie najobficiej w Chinach.
Jednak na każdym kroku będziesz mógł uzyskać zapewnienia, że to jedyne i prawdziwe goji, rozwija się tylko w obfitych ilościach, wśród dziewiczo czystych wzgórz Tybetu i Himalajów.
Dziennikarz śledczy Simon Parry (dziennikarz South China Morning Post) rzeczywiście udał się do Tybetu w poszukiwaniu magicznych jagód goji i to wybrał się do samego epicentrum, regionu reklamowanego tłustą czcionką przez firmy z ojczyzny Autentycznie Tybetańskiej Goji.
Autentyczna Tybetańska firma, przedstawiająca na witrynach sok z goji, jako szybki zastrzyk i podpierająca się certyfikowanymi wypowiedziami lekarzy, odmówiła jednak Parryemu wszelkich informacji, gdzie niby ich jedyne goji można znaleźć.
Udał się więc do sklepu w Lhasie, który obficie zaopatrywał medycynę tybetańską, żeby się dowiedzieć, że nikt tu nigdy nie słyszał o tybetańskich jagodach goji, tym bardziej jako tradycyjnego leku. Nikt nie miał pojęcia o magicznym goji, które było przecież eksportowane na masową skalę obecnie do Stanów i na cały świat i tym dziwniejsza okazała się ta informacja dla wędrowca tybetańskiego, który podróżował per pedes po himalajskich bezdrożach i przenigdy nie spotkał się z tym owocem, pokazanym mu na zdjęciu przez dociekliwego Simona Parryego.
Hodowca świń, który zaprowadził Parryego do sklepu z medykamentami zielarskimi, był mocno zakłopotany w interesie dziennikarza. Czasami, przy wielkim urodzaju, mogą pojawić się jakieś ilości owoców goji, możemy je wtedy zebrać i próbować sprzedać w mieście, ale Tybetańczycy nie kupują ich, po prostu te, które tutaj w niewielkich ilościach rosną zostawiane są dla ptaków.
Kiedy dowiedział się od żurnalisty, że ludzie na Zachodzie zapłaciliby równowartość 140 juanów za niewielką torbę z jagodami, zatrząsł się ze śmiechu i powiedział: ludzie tam muszą być bardzo dziwni.

Dlaczego więc akurat Tybet został wybrany przez zachodnich marketerów jako geograficzną siedzibę goji pozostaje tajemnicą?

Pomimo, że to dom jednego z bardziej nieszczęśliwych narodów Ziemi, z niską średnią życia sześćdziesiąt lat, gdzie wśród jednej trzeciej rodzin, przynajmniej jeden członek rodziny jest niepełnosprawny, gdzie śmiertelność niemowląt jest większa niż jedno na dziesięć, a analfabetyzm dorosłych po prostu poraża.
Jednak w oczach przeciętnego człowieka zachodu Tybet pozostaje nadal alternatywą, kulturą wyboru, rodzaju zaawansowanego płaskowyżu o nieuszkodzonej wiedzy.
Zbocza Tybetu według zachodniego pospolitego myślenia przesiąknięte są jakby rozmaitymi starożytnymi mądrościami, któreż to mądrości jednak najwyraźniej nie przełożyły się na los własnych nędznych mieszkańców.
Całkiem możliwe, że współczesna obsesja mądrością Tybetu i jego długowieczności opiera się nawet w mniejszym stopniu na prawdzie niż w opublikowanej w trzydziestym trzecim roku powieści Jamesa Hiltona Zaginiony Horyzont, gdzie realne Shangri-La odwiedzane każdego roku przez tysiące ludzi Zachodu z plecakami, pochodzi jednak od fikcyjnego miejsca w książce.
Ale magia goji nie ogranicza się do Płaskowyżu Tybetańskiego, a raczej do całych Himalajów i bezpośredniego ich otoczenia, a ten przecież raczej słabo dostępny region dla ogółu, bardzo dobrze nadaje się na magiczną kolebkę, o czym dobrze wie dr. Earl Mindell, ojciec współczesnego kultu goji.

Dr. Earl Mindell mówi o sobie, jako o wiodącym światowym dietetyku. W 2003 roku rzeczony opublikował pracę pod tytułem Tajne Zdrowie Himalajczyków, a któryż to doktor okazał się sprzedawcą goji, poprzez bardzo rozbudowany MLM (wielopoziomowy marketing).
Dodatkowo podczas kanadyjskiego wywiadu telewizyjnego dr. Earl Mindell stwierdził, że jagoda goji jest lekarstwem na raka i że zostało to udowodnione, poprzez badania w prestiżowej Memorial Sloan-Kettering Cancer Centre w Nowym Jorku, gdy w rzeczywistości, według strony internetowej Sloan- Kettering takiego badania nigdy nie przeprowadzono.
Prawie wszystko co „dr” Mindell powiedział o soku goji wydaje się być kompletną nieprawdą.
Jedynie informacja, że goji jest średnim przeciwutleniaczem, jak każdy czerwony owoc jest z pewnością prawdą.
Reszta jest smutnym marketingiem, do tego prawie każdy może sobie goji wyhodować we własnym przydomowym ogródku, może zamiast czerwonej porzeczki, tylko po co?
Zawartość witaminy C jest rzeczywiście porównywalna do jej zawartości w owocach cytrusowych i truskawek, ale z kolei znacznie niższa niż dla wielu innych owoców i jagód, w tym kozy, czyli Śliwki Australijskiego Kakadu.
Strona dr Mindella kontynuuje:
„W kilku grupach z osobami starszymi goji berry podawano raz dziennie przez 3 tygodnie i zaobserwowano wiele korzystnych rezultatów na poziomie komórkowym”
Naprawdę? Jakie to by ły badania dokładnie i kto je przeprowadzał? Jednak stosownego linka, lub przynajmniej jakichś adnotacji nie przedstawiono.

I jeszcze raz:
„Słynny Li Qing Yuen, który podobno mieszkał w Tybecie, dożywszy wieku 252 lat, spożywał jagody Goji codziennie. Życie Li Qing Yuen jest najlepiej udokumentowanym znanym przypadkiem skrajnej długowieczności”.
Okazuje się, to gówno prawdą, gdyż żywot Li Qing Yuen jest nie więcej „dobrze udokumentowane” w realnym świecie niż życie Hobbita. W 1933 roku magazyn Time wzmiankował, że jeżeli ten facet rzeczywiście istniał i jeżeli to był on, to wyglądał jak przeciętny chiński sześćdziesięciolatek, który do tego mówił: miej spokojne serce, siedź jak żółw, chodź jak gołąb i śpij jak pies, cokolwiek zaś miał na myśli ów matuzalemowy starzec, nie wspomniał ani słowem o tym, że miałby jagody goji pożerać kiedykolwiek.
I obecnie tylko w sklepach ze zdrową żywnością ten ponad dwustu pięćdziesięcioletni mężczyzna, jest uznawany za pasjonata goji, a wszędzie indziej jest tylko wiejską legendą.
Na innej zaś stronie w necie Australia Goji czytamy:
Wiesz, że przeciętna kobieta z plemienia Hunza żyje sto lat? Jej sekret? Ależ to jagoda goji.
To oczywiste bzdury.
Choć Hunza nie prowadzą świadectw urodzenia, co utrudnia ustalanie ich dokładnego wieku i najwyższe wiarygodne oszacowanie średniej wynosi 90, co i tak nie jest najgorzej, to i tak wiadomo, że Hunzowie kochają morele, no i migdały, ale już utrwala się nieprawdę, że to jagody goji, są tym magicznym przedłużaczem Hunzów życia.


Doszło do tego, że Internet, który sprawia wrażenie takiego niezależnego, tyle tam mamy informacji, że można obiektywnie wybierać do woli, że jak usuniemy strony stricte sprzedażowe, to prawda będzie płynąć wartkim strumieniem, ale jednak nie.
Po pewnym czasie w Internecie może się utrwalić taki sam przesąd jak w klechdach przekazywanych sobie w przeszłości z pokolenia na pokolenie.
Do tego, gdy codziennie znajdziesz w swojej skrzynce kilka ulotek o goji, a pani doktor właśnie popija sok, przecież nie zaszkodzi, a Twój fryzjer dorabiający w MLMie chętnie Ci do domu podrzuci buteleczkę niby wellness, to dlaczego masz nie wierzyć?
Goji robi wrażenie.
(wiele informacji zaczerpnęłam  od Jacka Marxa, australijskiego dziennikarza śledczego) 

Oprócz tego jagoda goji to poważny alergen i zawsze należy zrobić próbę, kiedy jednak zdecydujemy się na jej zakup, przed spożyciem.
Czerwona wysypka na całym ciele, obrzęk dziąseł, czyli typowe objawy alergenu...
Jak się domyślamy odliczając tę jagodę goji, którą wyhodowałeś w swoim ogródku, cała pozostała tybetańska goji pochodzi z plantacji chińskich i zdarza się, że Chińczyk stwierdzi, że jak na tybetańską goji, to po wysuszeniu jest jakby za mało czerwona i dosypie trochę farbki karminowej, na którą możesz właśnie być uczulony, a nie koniecznie na jagodę.




0 komentarze:

Prześlij komentarz

Share Up To 110 % - 10% Affiliate Program